Protokolantka, która wywołała sprawę, zostawiła otwarte drzwi i wróciła na salę zajmując swoje miejsce z boku stołu sędziowskiego, po lewej ręce sędziego. Była elegancko ubrana. Szczególną uwagę zwracały pantofle na wysokim obcasie, według mnie niezbyt odpowiednie na sali sądowej.
Pomyślałem, że to pewnie aplikantka albo praktykantka sądowa. Gdyby to była tzw. „Dwójka” sędziego, czyli etatowa pracowniczka sekretariatu obsługująca sędziego na co dzień, byłaby bardziej odpowiednio ubrana.
Szybko założyliśmy nasze czarne togi. Ja swoją radcowską, z niebieskim żabotem, a adwokaci naszego przeciwnika z żabotem zielonym i weszliśmy do sali, która należała do średniej wielkości. Po prawej stronie od wejścia znajdował się stół sędziowski przykryty zielonym suknem. Za nim, pośrodku siedziała sędzia przewodnicząca, drobna, krótko ostrzyżona blondynka w okularach. Ubrana również w czarną togę, ale z żabotem fioletowym. Złoty łańcuch z orłem zawiesiła wysoko pod szyją. Nad głową sędziego wisiało godło państwa w skromnej drewnianej oprawie, a na stole przed sędzią leżały akta. Dwa duże monitory ustawione były pomiędzy sędzią a protokólantką.
– Proszę powoda o zajęcie miejsca – powiedziała sędzia wskazując nam ławę wielkości biurka po swojej prawej stronie. Za nami znajdowały się trzyczęściowe okna, z których jedno było lekko uchylone.
– Pozwanych poproszę tutaj – wskazała ławę po swojej lewej ręce.
– Dzień dobry wysokiemu sądowi – głośno i z promiennym uśmiechem mecenas Hertzka przywitał się z sędzią zajmując wyznaczone miejsce. Mało to profesjonalne, ale nie budziło wątpliwości, że się znali. Obok niego usiadł mecenas Lewicki i wyłożył na stół pokaźnych rozmiarów akta. Prezes Sokołowski usiadł na razie na miejscu dla widowni. My we trzech z trudem zmieściliśmy się na swoim miejscu. Każda taka rozprawa rozpoczyna się od zanotowania w protokole, kto się na nią stawił.
– Witam państwa na posiedzeniu sądu w sprawie Szymański przeciwko Sokołowski o zapłatę – rozpoczęła sędzia i zawiesiła głos na chwilę.
– Za powoda staje … – dyktowała do protokołu nasze dane. Obie panie, sędzia i protokolantka, wpatrywały się w monitory rejestrujące wpisy dokonywane przez protokolantkę.
– Za pozwanego, adwokat Hertzka i adwokat Lewicki z pełnomocnictwami, znajdującymi się w aktach sprawy. Pozwany Sokołowski osobiście.
Wśród sędziów polskich sądów nie ma jednolitej praktyki prowadzenia rozprawy. Oczywiście obowiązują wszystkich te same przepisy kodeksowe i regulaminowe ale pozostawiają one sędziom swobodę co do ich stosowania. W związku z tym każdy robi to po swojemu. Jedni oddają inicjatywę w sprawie stronom i ich pełnomocnikom inni kierują posiedzeniem żelazną ręką, nie pozwalając uczestnikom na jakąkolwiek swobodę.
– Jakie jest stanowisko powoda?
– W całości podtrzymujemy żądania pozwu – powiedziałem wstając. – I wszystkie wnioski dowodowe.
– Pozwany?
– Wysoki sądzie. Żądania powoda są całkowicie bezpodstawne. Podtrzymujemy w całej rozciągłości stanowisko zaprezentowane w odpowiedzi na pozew – wyrecytował na stojąco mecenas Hertzka, po czym poprawił na sobie togę i usiadł.
– Czy strony widzą możliwość porozumienia w formie ugody sądowej? – sędzia zwróciła się do nas z apelem o rozważenie ugodowego zakończenia sporu. Przez dłuższą chwilę mówiła o tym, że taki proces jak ten może trwać latami, a jego wynik trudno dzisiaj przewidzieć.
– Zwracam się w tym miejscu szczególnie do powoda i pozwanego. Państwa sytuacja procesowa na obecnym etapie postępowania nie pozwala na ocenę, dla kogo ten proces zakończy się sukcesem. Krótko mówiąc, nie można dzisiaj przewidzieć, jaki będzie wyrok.
– Dlatego – zawiesiła głos i spojrzała, nie wiedzieć dlaczego, tylko w naszą stronę – może warto się zastanowić nad jakąś propozycją ugodową.
To zawsze jest trudny moment dla pełnomocników . Oczywiście żaden z nich nie zamierza ustępować ze swoich żądań i zawierać ugody. Na tym etapie postępowania jest to niemożliwe nawet ze względów psychologicznych i emocjonalnych. Mówiąc szczerze , w tym momencie trudno byłoby to nawet proponować klientowi , ponieważ mógłby stracić zaufanie do swojego mecenasa. Ale z drugiej strony nikt nie chce zrazić do siebie sądu. Wszyscy wiedzieliśmy, że ugoda to jest najlepsze rozwiązanie dla sędziego. Zamiast prowadzić długotrwałe postępowanie i wydawać wyrok w trudnej sprawie, który będzie trzeba jeszcze sensownie uzasadnić i który zapewne trafi do drugiej instancji, najprościej byłoby spisać ugodę stron i umorzyć postępowanie. Bezpieczne rozwiązanie, bez konieczności pisania uzasadnienia i ryzyka uchylenia czy zmiany wydanego orzeczenia w wyniku apelacji.
Dlatego w odpowiedzi na taki ugodowy apel sądu, pełnomocnicy, ze względów taktycznych, zwykle proszą o czas do namysłu. I to też podoba się sędziemu.
– Nie wykluczamy możliwości zawarcia ugody, Wysoki sądzie. – Wstałem i z udawanym zapałem podążyłem za propozycją sądu. – Nasze żądania są precyzyjnie określone w pozwie. Oczekujemy więc jakiejś propozycji ze strony pozwanej.
– Wysoki sądzie – Hertzka wstał niemal natychmiast po mnie. – Całkowicie zgadzam się z wysokim sądem. Zawsze uważałem i uważam, ze najgorsza ugoda jest lepsza od najlepszego wyroku. – Uniósł prawą rękę aby zaakcentować wagę swojej wypowiedzi i kontynuował:
– Wyrok zwykle jest korzystny tylko dla jednej strony. Ugoda daje stronom szansę na zachowanie wzajemnych stosunków na poprawnym poziomie. Dlatego bardzo dziękuję sądowi za tę propozycję. Będziemy rozważać różne rozwiązania, które mogą stworzyć przyjazny klimat dla zawarcia ugody, ale prosimy o czas. Musimy się zastanowić.
Pan Piotr pochylił się w moją stronę i szepnął:
– Złotouste lanie wody.
– Niech pan spojrzy na Sokołowskiego – powiedziałem również szeptem. – Aż usta otworzył zaskoczony, że będzie musiał się zastanawiać nad jakąś ugodą.
– Czy miesiąc wystarczy stronom, aby uzgodnić propozycje? – spytała sędzia przewodnicząca. Ponownie wstałem.
– Proszę sądu – zacząłem – mój klient jest w bardzo trudnej sytuacji zdrowotnej i finansowej. Rozstrzygnięcie w przedmiotowej sprawie ma dla niego ogromne znaczenie. Jest schorowany, wymaga kosztownego leczenia, terapii i rehabilitacji. Dlatego prosimy o możliwie szybki kolejny termin posiedzenia sądu.
– Rozumiem, że miesiąc wystarczy – sędzia spojrzała na nas i na drugą stronę i nie komentując moich słów zaczęła wertować swój kalendarz. Chwilę później wyznaczyła kolejny termin za dwa miesiące.
W małej, urządzonej ze smakiem restauracji, znajdującej się w eleganckiej kamienicy położonej nieopodal sądu, mecenas Hertzka, lekko zniecierpliwiony tłumaczył prezesowi Sokołowskiemu:
– To jest tylko gra. Ugoda jest jak najbardziej możliwa, ale nie na tym etapie postępowania. Zapewniam pana, że nie mam zamiaru w tym momencie zawierać jakiejkolwiek ugody. Ta propozycja sądu jest nam tylko na rękę. Zyskujemy czas. Szymański, pomału – że się tak wyrażę – się wykrwawia. Sam mi pan powiedział, panie prezesie, że on nie ma z czego żyć. Im dłużej będzie trwało postępowanie, tym jego stanowisko będzie coraz słabsze. I być może wtedy da się namówić na daleko idące ustępstwa.
Sokołowski się zasępił.
– Nic mu się nie należy. Nie dam mu złotówki. Płacę wam panowie, kupę szmalu, więc niech pan nie mówi o ugodzie.
Sokołowski zrobił się czerwony na twarzy. Widać było, że z trudem się hamuje, żeby za dużo nie powiedzieć.
Ale mecenas Hertzka nie przejął się tym za bardzo, a przynajmniej nie było tego po nim widać.
– Proszę pana. Wziął pan od tego nieszczęsnego człowieka pełnomocnictwo, które wykorzystał pan niezgodnie z jego przeznaczeniem. Sprzedał pan sobie jego udziały i nie zapłacił za nie. Co więcej, zmusił go pan następnie do sprzedaży pozostałych udziałów za bezcen. To jest oczywiste, widoczne na pierwszy rzut oka i na drugi rzut oka także. Ta sprawa mogłaby się zakończyć na pierwszej rozprawie. Ale się nie zakończyła i długo nie zakończy. Być może nawet uda się ją wygrać, ale tego nie mogę panu obiecać. Zrobimy wszystko – zawiesił głos spoglądając swojemu klientowi prosto w oczy – a nawet więcej niż wszystko, żeby tak się stało. I mamy taką szansę, wcale niemałą. Właśnie za to nam pan płaci.
Sokołowski się uspokoił. Emocje opadały. Ale Hertza jeszcze nie skończył.
– Jak się robi takie ryzykowne interesy, to zawsze trzeba odłożyć pieniądze na adwokata. Rozumie pan? Trzeba odłożyć na adwokata – powtórzył dobitnie – bo może być potrzebna jego pomoc. I to nie tylko w sprawach cywilnych, ale także karnych.
Mecenas był w szczytowej formie. Biła od niego naturalna pewność siebie. Był bardzo przekonujący i profesjonalny.
Do stolika dopiero w tej chwili podszedł adwokat Lewicki. Za nim podeszła aplikantka.
– Siadajcie. – Hertzka gestem wskazał im krzesła. – Dwie kawy? Agnieszko, a może coś słodkiego? – z uśmiechem zapytał dziewczynę.
– Nie, nie dziękuję.
– A ja poproszę croissanta. Nie jadłem dzisiaj śniadania, więc takie francuskie co nieco dobrze mi zrobi.
– Czy mamy jakieś nowe wieści o naszych procesowych przeciwnikach? – to pytanie skierował do mecenasa Lewickiego.
– Nic nowego. Nasz człowiek nie jest dopuszczany do udziału w rozmowach, dotyczących tej sprawy, ale ma dostęp do ich akt. Jest tam między innymi kopia umowy kancelarii z Szymańskim. Wygląda na to, że zapłacił im przysłowiowe grosze i w zasadzie prowadzą ten proces na własny rachunek. Ale mają prawo do sukces fee – wyjaśnił mecenas Lewicki.
– Jakie?
– 25 procent od wygranej kwoty brutto.
– No to mają o co walczyć – skomentował Hertzka.
– Tak. Sprawę prowadzi osobiście mecenas, ale tak naprawdę całkowicie zlecił jej prowadzenie swojemu aplikantowi, Piotrowi, nie pamiętam nazwiska.
– To ten młodzik, który był na rozprawie? – upewnił się.
– Tak. Nazywa się Pawłowski – podpowiedziała dziewczyna. – Jest na trzecim roku aplikacji radcowskiej. Znam go osobiście jeszcze z czasu studiów.
– No brawo. Zawsze możesz przecież do niego zadzwonić , gdyby powstała taka potrzeba. Na razie jednak zajmijmy się naszym śniadaniem.
Na kolejnym posiedzeniu sąd odnotował w protokole, że mimo jego zaproszenia do negocjacji, strony nie doszły do porozumienia i nie zawarły ugody. Reszta rozprawy poświęcona była sprawom organizacyjnym i dowodowym. Sąd upewniał się, czy strony złożyły wszystkie dokumenty rejestrowe spółki, akty notarialne, umowy czy wezwania. Na czerwiec pani przewodnicząca wyznaczyła kolejny termin w celu przeprowadzenia dowodu z przesłuchania stron.
Zaczęła od pana Szymona.
Po wywołaniu sprawy zasiedliśmy w znanej nam już sali rozpraw. Sędzia szybko sprawdziła obecność, odnotowała to w protokole i ogłosiła postanowienie.
– Przeprowadzić dowód z przesłuchania stron.
Poprosiła na środek sali rozpraw pana Szymona. Pouczyła go o konieczności mówienia prawdy i odpowiedzialności za wprowadzenie sądu w błąd, po czym oparłszy się wygodnie na swoim sędziowskim fotelu, zaczęła od pytania:
– Proszę opowiedzieć sądowi, dlaczego domaga się pan od pozwanego zapłaty tak znacznej kwoty?
Na znanych z amerykańskich filmów salach rozpraw, zeznania składa się siedząc na specjalnym fotelu umieszczonym z boku stołu sędziowskiego, nieco poniżej sędziego, twarzą do widowni. W polskich sądach, zeznania czy wyjaśnienia składa się najczęściej stojąc w specjalnie do tego wyznaczonym miejscu, na wprost prowadzącego rozprawę sędziego i tyłem do widowni. Przesłuchanie prowadzi najczęściej sam sędzia, który zadaje pytania, słucha odpowiedzi a następnie formułuje na jej podstawie treść wpisu dokonywanego w protokole. Ta metoda protokołowania , nazywana subsumpcyjną, jest często źródłem sporów powstałych na tle niezamierzonych lub zamierzonych mniej lub bardziej zniekształceń tego co zostało powiedziane. Oczywiście, zawsze można wnosić o sprostowanie protokołu , ale nie zawsze sędzia go uwzględni. Poza tym są sędziowie, którzy tego nie lubią. Dlatego trzeba pilnie wsłuchiwać się nie tylko w to co mówi osoba przesłuchiwana, ale głównie w to, co podyktował do protokołu sędzia.
Stojąc w miejscu dla świadków i patrząc w oczy sędzi przewodniczącej, pan Szymon z trudem opanowywał emocje. Zaczął nieco drżącym głosem opowiadać o budowaniu swojej firmy na początku lat dziewięćdziesiątych, o swoim alkoholizmie, wypadku samochodowym, przekształceniu firmy w spółkę, rozstaniu z żoną, przystąpieniu do spółki nowego wspólnika i udzieleniu mu szerokiego pełnomocnictwa notarialnego. Kolejno , coraz bardziej rzeczowo opisał swoją sytuację życiową po tym jak dowiedział się, że prezes Sokołowski sprzedał sobie cześć jego udziałów w spółce. Potem szczegółowo opisał niekorzystne zasady na jakich musiał się zgodzić na zawarcie umowy zbycia pozostałych udziałów. Sędzia słuchała z uwagą. Spoglądała równocześnie w akta, od czasu do czasu robiąc w nich jakieś notatki czy podkreślenia. Wydawała się nawet sympatyczna i przyjazna. Kiedy pan Szymon doszedł w swoim opowiadaniu do końca, podziękowała i patrząc w naszą stronę spytała, czy mamy jakieś pytania.
Wstałem ze swojego miejsca.
– Tak, wysoki sądzie, mamy kilka pytań.
– Proszę bardzo, oddaję panu głos – sędzia przewodnicząca poprawiła się w swoim fotelu.
Ponownie usiadłem. Wszyscy uczestnicy postępowania, którzy zwracają się bezpośrednio do sądu, obowiązani są wstać. Natomiast pytania do świadka czy strony można zadawać na siedząco.
– Proszę powiedzieć sądowi, czy pan kiedykolwiek zamierzał sprzedać swoje udziały w spółce?
– Nie, nigdy nie miałem takiego zamiaru – padła szybka i stanowcza odpowiedź.
W tym momencie siedzący obok mnie Piotr poderwał się z siedzenia by zadać następne pytanie:
– A czy kiedykolwiek umawiał się pan ze swoją byłą żoną albo z pozwanym w sprawie przekazania należących do pana udziałów dzieciom?
– Niech pan siada – szepnąłem cicho do pana Piotra, który szybko usiadł.
– Nigdy się tak nie umawiałem ani z żoną ani z prezesem Sokołowskim. To jest nieprawda, kłamstwo wymyślone przez pozwanych – odpowiedział wzburzony pan Szymon.
– Dziękujemy – wstałem znowu ja – nie mamy więcej pytań.
Następnie sędzia oddała głos naszym przeciwnikom.
– Proszę powiedzieć sądowi – zaczął mecenas Hertzka – od jak dawna pan pije?
Gwałtownie poderwałem się z miejsca.
– Proszę sądu. Jest niesporne, co przyznajemy w dotychczasowej korespondencji, że powód od lat cierpi na chorobę alkoholową. Nie ma potrzeby, żeby na sali rozpraw analizować szczegółowy jej przebieg.
Moja reakcja, choć może zbyt gwałtowna, była podyktowana obawą, że pan Szymon załamie się pod wpływem nieprzyjaznego ataku pełnomocników prezesa Sokołowskiego, którzy zaczną przed sądem wyolbrzymiać szkody moralne i majątkowe jakie poniosła jego rodzina i firma na skutek jego alkoholizmu oraz podważać wiarygodność jego zeznań. Widziałem też , że prezes Sokołowski aż uniósł się na swoim miejscu. Zapewne oczekiwał takich pytań i strategii procesowej zmierzającej do przedstawienia naszego klienta jako osoby nieodpowiedzialnej, niewiarygodnej i niezasługującej na szacunek. Musieli wcześniej tak właśnie ustalić..
Sędzia spojrzała na mnie marszcząc czoło i gestem nakazała mi milczenie.
– Proszę odpowiedzieć – rzuciła krótko.
– Od początku lat dziewięćdziesiątych. Na początku piłem co jakiś czas. Z czasem piłem codziennie i od rana. Ale teraz nie piję – pan Szymon umiał już o tym otwarcie mówić.
– Jak długo?
– Już 20 miesięcy.
Wiedziałem, że następna na wokandzie sprawa powinna się zacząć pół godziny temu, więc oczekiwałem, że sędzia przerwie wkrótce przesłuchanie i wyznaczy nowy termin. I tak się właśnie stało. Sędzia odesłała pana Szymona na miejsce i wyznaczyła nowy termin posiedzenia.
Oczywiście nasi przeciwnicy, mając do dyspozycji protokół z rozprawy starannie go przeanalizują szukając słabych stron w dotychczasowych wyjaśnieniach powoda. Będą szukać jakichkolwiek nieścisłości, które dadzą się wykorzystać na następnych posiedzeniach sądu. Pozwoli to także lepiej przygotować pozwanego do jego przesłuchania w następnej kolejności. Taka sytuacja sprawi, że zostanie zakłócona równowaga stron i ich pozycji w procesie. Aby tego uniknąć kodeks postępowania cywilnego zaleca, aby w miarę możliwości przesłuchać strony na jednym terminie. W naszej sprawie sąd nie przejmował się jednak tym zaleceniem.
Sąd kontynuował przesłuchanie pana Szymona na kilku następnych rozprawach. Adwokaci pozwanej koncentrowali się na próbie wykazania, że udzielenie pełnomocnictwa w notarialnej formie, przeprowadzone w jego imieniu transakcje zbycia 20 % udziałów jak również późniejsze zbycie przez niego pozostałych udziałów, było realizacją wcześniejszych ustaleń pomiędzy wspólnikami. Pan Szymon cierpliwie zaprzeczał.
Bronili też równie nieprawdziwej tezy, że na podstawie ustaleń z byłą żoną pana Szymona, dokonanych w ramach podziału majątku wspólnego po rozwodzie, część z posiadanych przez powoda udziałów miała być w przyszłości przekazana przez prezesa Sokołowskiego na rzecz jego dzieci. Miało to być, rzekomo, ich zabezpieczenie finansowe, jak również rodzaj rekompensaty za to, że pan Szymon poświęcał dzieciom zbyt mało czasu, a jego wkład w ich rozwój i wychowanie był znikomy. Było to tak nieprawdopodobne, że chyba nikt w to nie wierzył. Ale rozprawa trwała a
adwokaci pozwanego dwoili się i troili, żeby wydobyć z pana Szymona zeznanie , które miało te koncepcje potwierdzić. Jakimkolwiek tego rodzaju sugestiom z ich strony pan Szymon również zaprzeczał. Spodziewaliśmy się takiego obrotu sprawy, ponieważ takie były podstawowe argumenty obrony zawarte w odpowiedzi na pozew.
Na kolejnej rozprawie sąd skończył wreszcie przesłuchanie powoda.
Tymczasem adwokaci pozwanego, w nawiązaniu do zeznań pana Szymona, złożyli nowe wnioski dowodowe ( m.in. o przesłuchanie notariusza, który sporządzał pełnomocnictwo w celu ustalenia, czy pan Szymon był pod wpływem alkoholu) . Kolejnym wnioskiem wystąpili o przesłuchanie byłej żony pana Szymona. Sędzia wszystkie wnioski uwzględniła, mimo iż oczywiste jest, że notariusz niczego nie będzie pamiętał a była żona, zapewne mało wiarygodna i nieżyczliwa w stosunku do pana Szymona.
Składane wnioski dowodowe oczywiście miały na celu nie tylko wykazywanie zasadności stanowiska pozwanego ale także znacząco wpłynąć na wydłużenie procesu.
Adwokaci wykorzystywali dla osiągnięcia tego celu wszystkie możliwe sztuczki. Czasami wręcz kuriozalne. Na przykład jedno z posiedzeń sądu się nie odbyło, ponieważ adwokat Lewicki został zawieszony przez Radę Adwokacką w związku z niepłaceniem składek i nie mógł chwilowo wykonywać zawodu adwokata. Informację o tym przekazał sądowi mecenas Hertzka. Zapytany przez sąd, pozwany, oczywiści , nie zgodził się na prowadzenie rozprawy pod nieobecność jednego z jego pełnomocników. Sędzia musiała odroczyć rozprawę. Wszyscy obecni tego dnia na sali rozpraw wiedzieliśmy, że jest to wyłącznie cwany, proceduralny wybieg, zmierzający do wydłużenia procesu.
Po upływie ponad dwóch lat sąd na kolejnym, już szóstym posiedzeniu, rozpoczął wreszcie przesłuchanie pozwanego Sokołowskiego. Nie skończył jednak, tylko wyznaczył następny termin miesiąc później. Zeznania były niewiarygodne i nielogiczne ale potwierdzały w pełni podstawowe tezy jego obrony. Jednocześnie prezes Sokołowski stanowczo podniósł, że wartość kupionych przez niego udziałów pana Szymona nie była zaniżona i przedstawił wyliczenia działu księgowego sporządzone według stanu z dnia transakcji. Wynikało z nich, że w tym konkretnie okresie spółka miała straty na działalności bieżącej w wysokości około miliona złotych.
Na rozprawie w marcu 2007 roku sąd skończył wreszcie przesłuchiwać pozwanego zobowiązując strony do przedstawienia ostatecznych wniosków dowodowych pod rygorem ujemnych skutków procesowych.
W tym momencie procesu musieliśmy jednoznacznie sprecyzować nasz wcześniejszy warunkowy wniosek o przeprowadzenie dowodu z opinii biegłego na okoliczność, jaka była rzeczywista wartość udziałów spółki przy ich sprzedaży w 2003 roku. Wniosek ten składaliśmy już w pozwie zastrzegając sobie taką możliwość na wypadek, gdyby pozwany kwestionował nasze twierdzenia, dotyczące rzeczywistej wartość udziałów spółki w chwili ich zbycia. Ponieważ pozwany w swoich zeznaniach, zaczął twierdzić, że spółka w tym okresie miała straty i jej wartość była bardzo niska, musieliśmy nasz wniosek podtrzymać. Sąd postanowił rozpoznać ten wniosek na posiedzeniu niejawnym po przedstawieniu jego pisemnego uzasadnienia. Niezwłocznie więc złożyliśmy w sądzie odpowiednie pismo procesowe zawierające uzasadnienie.
Dla uznania naszego wniosku za bezpodstawny, sąd potrzebował kolejnych 5 miesięcy. Czas uciekał a nasz klient był w coraz trudniejszej sytuacji. Jego stan zdrowia w widoczny sposób się pogarszał. Pojawiły się problemy z sercem, arytmia i kołatanie, które nie zawsze poddawały się leczeniu farmakologicznemu.
Pod koniec czerwca 2007 pan Szymon powiadomił nas, że z relacji jego wspólnych znajomych z byłą żoną i byłymi współpracownikami wynika, iż prezes Sokołowski jest spokojny o wynik procesu oraz że jego adwokaci panują nad sytuacją i wydłużają postępowanie licząc na to, że powód nie wytrzyma trudnej sytuacji materialnej i zaproponuje jakieś ugodowe rozwiązanie.
Był wzburzony i miał ogromne poczucie krzywdy. Chciał jakiejkolwiek interwencji. Wprawdzie tłumaczyliśmy mu, że to nie jest najlepsze wyjście, ale nie udało się nam powstrzymać go przed napisaniem skargi na przewlekłość postępowania do Ministra Sprawiedliwości oraz Prezesa Sądu Apelacyjnego. Skarga okazała się oczywiście zasadna. Potwierdził to także Prezes Sądu Apelacyjnego w swym piśmie przesłanym bezpośrednio do pana Szymona, w którym zaznaczył, iż zobowiązał prezesa sądu okręgowego do objęcia tego postępowania nadzorem.
W tej sytuacji Sąd wyznaczył kolejną rozprawę na połowę sierpnia 2007 roku.
W trakcie tego posiedzenia , na sali rozpraw panowała napięta atmosfera. Wszyscy obecni wiedzieli, że pan Szymon złożył skargę. Strona pozwana reprezentowana, przez kwiat palestry, z malującym się na twarzy zrozumieniem i współczuciem solidaryzowała się panią sędzia przewodniczącą w sprawie całkowicie oczywistej bezzasadności skargi.
Ponownie złożyliśmy wniosek o powołanie biegłego. Wnieśliśmy także o przesłuchanie głównej księgowej. Oba wnioski złożyliśmy w celu obalenia twierdzeń prezesa Sokołowskiego o niskiej wartości kupionych przez niego udziałów.
Niestety, stało się to, czego się obawialiśmy.
Sąd, nie ukrywając już swojej niechęci i zniecierpliwienia oddalił wszystkie nasze wnioski.
– Z jednej strony składacie państwo skargę na przewlekłość postępowania, a drugiej stale składacie nowe wnioski dowodowe.
Spojrzała w oczy panu Szymonowi.
– Musi pan powstrzymać swoich pełnomocników, aby nie składali wniosków wydłużających postępowanie.
– Milczałem. Oczywiście powinienem protestować, domagać się zaprotokołowania krzywdzących rad pani przewodniczącej, ale nie miało to już sensu.
Na sali panowała cisza. Słychać było tylko hałas dobiegający z ulicy.
– Zamykam rozprawę – powiedziała lekko znużonym tonem sędzia. Nie podnosząc wzroku znad leżących przed nią akt dodała. – Wyrok zostanie ogłoszony 31 sierpnia. Obecni przyjmują termin do wiadomości – podyktowała do protokołu.
Wychodziliśmy z sali ponurzy i smutni. Stanowisko sądu było wypisane na twarzy sędzi przewodniczącej. Obawy o treść wyroku zwiększała też decyzja w sprawie biegłego. Nasi przeciwnicy też to dostrzegli. Całkowicie zrelaksowani, uśmiechnięci i pewni sukcesu poczekali aby nas przepuścić w drzwiach na korytarz. Mecenas Herzka opowiadał coś półgłosem prezesowi Sokołowskiemu.
– W sobotę w Międzyzdrojach. Nasz flight rusza o 12 w południe. Do zobaczenia w Kołczewie.
W dniu 31 sierpnia 2007 roku, po dwóch latach i dwóch miesiącach od złożenia pozwu zapadł wyrok w I instancji. Tyle czasu potrzebował sąd, żeby zapoznać się z aktami, ocenić dowody z dokumentów i przesłuchać jednego świadka i obie strony. W sprawie, w której od początku prosiliśmy o przyspieszenie postępowania ze względu na stan zdrowia i sytuację finansową naszego klienta.
Dwa dni wcześniej dotarła do nas wiadomość, że pan Szymon został przed swoim domem dotkliwie pobity przez nieznanych sprawców. Przewieziony do szpitala, nagle stracił przytomność. Okazało się, że doznał rozległego udaru niedokrwiennego mózgu. Jego stan lekarze określali jako ciężki.