Narty

Jazda na rowerze, szczególnie wiosną, to wielka, ogromna przyjemność. Próbowałem biegać, ale mnie nie wciągnęło. Nudnawe i męczące dla stawów. Rowerek, którym w ciągu godziny robię mniej lub więcej 20 km, to stale zmieniający się za szybką okularów krajobraz, kolory i wrażenia. Dzieje się to dynamicznie „w pionie i poziomie”. I to właśnie lubię w rowerku. 

I to także lubiłem w narciarstwie: zimowe wędrówki na nartach po górach. Z wyciągu na wyciąg, z górki na górkę. Skipasy w Dolomitach, dla przykładu, pozwalają odwiedzić 12 regionów narciarskich. Dwanaście dolin i setki kilometrów tras. Cortina d’Ampezzo Alta Badia, Arabba, Val Gardena, Marmolada i wiele innych. I wszędzie dziesiątki knajp, knajpeczek czy schronisk. Włoskie menu w górach nie jest może specjalnie wyszukane, ale i tak zawsze nam smakowało. Pasty różnorakie z przeróżnymi sosami, podobnie spaghetti, minestrone czy gulasz lub orzo suppe zawsze mi się będzie kojarzyło raczej z wyjazdem na narty niż na letnie włoskie wakacje. Szczególnie przepadałem za gorącymi parówkami podawanymi z gotowaną kiszona kapustą. I do tego pszenne piwo. A na koniec grappa w dwudziestu smakach i oczywiście gruszkówka Williams. Też w kilku wariantach. Panie wolały Bombardino, ajerkoniak na ciepło z bitą śmietaną i czekoladą, podawany w dużej szklance lub pucharku, prawdziwa, kaloryczna bomba atomowa. Nie wiem dlaczego, ale wywołuje potrzebę tańca na stole, co w butach narciarskich wcale nie jest łatwe. 

fot. Tomek Tomkowiak

Zimowy wypad na narty zawsze zaczynał się wielogodzinną jazdą samochodem. Z Poznania do przełęczy Brenner jest przez Berlin ok. 1000 km. Można to bezpiecznie i z lekkim wysiłkiem przejechać w 10 godzin. Ale po co się męczyć. Tradycją było, że zatrzymywaliśmy się gdzieś na trasie. Zawsze za Monachium, żeby zostawić  za sobą tamtejsze korki. Mieliśmy swoje ulubione miejsca jak choćby Rosenheim czy Freising nad Izerą. Po przyjeździe do hotelu udawaliśmy się do sprawdzonej restauracji na spatzle mit sauce und pfeffersteak, na przykład. A na koniec, tuż przed snem sznaps w hotelowym barze, najlepiej Maltese kreuz, specyficzna kminkówka, dobra na trawienie. 

Na narty jeździliśmy także w marcu (do Szklarskiej Poręby na coroczny zjazd mojego roku na UAM organizowany przez Grażynę Jarzyńską począwszy od roku 1997 w willi Liczyrzepa należącej do naszego kolegi ze studiów) i w kwietniu (zwykle do Austrii, np. do Solden na zamknięcie sezonu narciarskiego).

Przewiń do góry