Był późny, listopadowy wieczór. W sali odlotów na lotnisku Ławica w Poznaniu panował niewielki, pandemiczny bezruch. Na tablicy informacyjnej pojawił się komunikat, że nasz samolot do Alicante ma 20 minut opóźnienia.
Kiedy ustawiliśmy się w kolejce przy naszej bramce, personel linii lotniczej dość sprawnie sprawdzał karty pokładowe, paszporty covidowe i świadectwa szczepień. Jeden pechowiec został zatrzymany, bo nie minęło 14 dni od daty jego trzeciego szczepienia. Nie udało mu się przekonać stanowczych pań, że przecież ma ważne dwa szczepienia. Wywołało to zamieszanie wśród czekających, które szybko ustąpiło po informacji, że wystarczy okazać zaświadczenie o dwóch szczepieniach.
Kiedy parę minut później zajęliśmy nasze miejsca, samolot powoli ruszył. Ze zdziwieniem zauważyłem, że za naszymi plecami ktoś głośno rozmawia, przekrzykując dudniący warkot silników. Rozejrzałem się.
Dobrze zbudowany mężczyzna, na oko czterdziestoletni, czerwony na twarzy, ubrany tylko w czarny t-shirt, zagadywał chłopca siedzącego przed nim. Miał silny, lekko zachrypnięty głos.
– A ty już byłeś u komunii? – dosłyszałem.
Samolot powoli ustawiał się na pasie startowym. Za naszymi plecami wciąż słychać było podniesione głosy. Tymczasem z głośników usłyszeliśmy jakieś komunikaty w języku angielskim.
– Ja nic nie rozumiem. – Halo, proszę pana, ja nie rozumiem. Mężczyzna w czarnej koszulce wstał i zaczął iść w stronę kabiny pilota. Maseczkę zsunął pod brodę. Steward szybko podszedł do niego. Gestem nakazał założenie maseczki i powrót na miejsce.
– Ja nic nie rozumiem – żołądkował się głośno mężczyzna. – Dlaczego nikt tu nie mówi po polsku? – zaczął krzyczeć. Było widać, że jest wstawiony. Pewnie czekając na samolot zrobił wysokoprocentowe zakupy w strefie wolnocłowej.
– Ja też nic nie rozumiem. – kobieta na sąsiednim siedzeniu odważnie poparła protest. Za mężczyzną opowiedziała się też jego żona, która jednak namawiała go, żeby usiadł. Steward coraz bardziej stanowczo przesuwał pasażera w stronę jego siedzenia, ale w końcu się poddał i poszedł w stronę kabiny pilota.
Samolot stał na pasie, ale silniki zwolniły obroty.
Tymczasem dwóch siedzących nieopodal mężczyzn, językiem soczystym a mało dyplomatycznym nakazało mężczyźnie, żeby zamilkł i usiadł. Zaczęła się awantura. Bezsilny steward znowu podszedł i coś mówił, ale niewiele usłyszałem.
– Tu jest Polska – wykrzykiwał pasażer. – Tu jest Polska! – powtarzał. – Tu się mówi po polsku! Z głośników usłyszałem kolejny komunikat. Kapitan zapowiadał, że samolot na razie nie poleci.
Maszyna zaczęła zawracać w stronę sali odlotów. Czas płynął. Pod wejście podjechały schody.
Steward podszedł ponownie. Starannie wymawiając słowa, powiedział po angielsku:
– Albo wysiądziesz sam, albo wezwę policję.
Wszyscy zrozumieliśmy co się stało. Pasażerowie na sąsiednich miejscach głośno przetłumaczyli żądanie stewarda. Żona mężczyzny załkała.
– Co ty wyprawiasz? Przecież jedziemy na wakacje. Przeproś go i siadaj ….
– Nie będę jakiegoś ciapatego przepraszał.
Spojrzałem zdziwiony na stewarda. Dopiero teraz zauważyłem, że był ciemnej karnacji. Pewnie Hiszpan.
Awantura trwała jeszcze z pół godziny. Dowiedzieliśmy się, gdzie ma takie pedalskie wakacje nasz rodak w czarnej koszulce. W końcu jednak wysiadł. Odetchnąłem z ulgą. Kiedyś na lotnisku Tegel w Berlinie, pijani Polacy, w podobnej sytuacji, zaśpiewali polski hymn zanim opuścili samolot. Sam to widziałem i słyszałem. I do dziś mi wstyd.
Samolot wyleciał z Poznania z prawie trzygodzinnym opóźnieniem. A że w międzyczasie zamknięto lotnisko w Alicante, lądował w Walencji. Do Alicante dotarliśmy autokarami o 6 rano.
Wystąpiłem o odszkodowanie za ponad 5 godzin opóźnienia do towarzystwa lotniczego. Po angielsku. Odpowiedź też otrzymałem po angielsku.
„Following a review of your claim, we regret to advise that no liability to compensation arises under the EU261 regulation as your flight was disrupted due to third party handling delays.”