Duma i upokorzenie

Pani Joanna już na studiach prawniczych zwracała na siebie uwagę: wysoka, szczupła, blondynka o krótko ostrzyżonych włosach, powściągliwa w gestach, stanowcza w ruchach. Potrafiła jednym spojrzeniem zmusić rozgadanych słuchaczy do uwagi. Na drugim roku została laureatką konkursu krasomówczego. Po studiach, które ukończyła z wyróżnieniem, przez parę lat pracowała jako prawnik w Inspektoracie PZU, a po zdaniu egzaminu adwokackiego, otworzyła prywatną praktykę. Była ładna. Podobała się mężczyznom, ale nie miała czasu na zorganizowanie sobie życia osobistego. Aktywna zawodowo, pracowała także społecznie. Angażowała się w różne inicjatywy, zmierzające do udzielania pomocy biednym dzieciom. Z grupą małych twórców jeździła na międzynarodowe wystawy. A wszystko to w przerwie między jedną a drugą rozprawą. 

Prowadziłem z nią kiedyś spór o naruszenie dóbr osobistych. Stronami były znane postaci z życia towarzyskiego i politycznego. Pani mecenas  broniła swojej rówieśniczki w dość beznadziejnej sytuacji, kiedy to w sprawie nie brakowało licznych dowodów złożenia przez jej klientkę obraźliwego oświadczenia, naruszającego cześć i godność mojego klienta. Ta oczywista sprawa okazała się być po przystąpieniu do sporu Joanny zupełnie nieoczywista. Sprawą zajmowały się  – ku uciesze lokalnych  mediów –  wszystkie trzy instancje, a  po trzech z górą latach zakończyła swój bieg w Sądzie Najwyższym.

W swojej kancelarii pani mecenas zatrudniała wyłącznie mężczyzn, aplikantów, prawników, nawet sekretarkę. Twarda w negocjacjach , lekko arogancka, zawsze jednak z przyklejonym życzliwym uśmieszkiem. Nigdy nie można było być pewnym, czy nie szykuje jakiejś złośliwości, pod pozorem uprzejmego zainteresowania, gdy pytała – Co słychać?

Miała 35 lat kiedy poznała pana Michała. Wysoki absolwent rzymskiej wyższej uczelni i Akademii Dyplomatycznej w Wiedniu był bardzo elegancki i reprezentacyjny. Pasował do pani mecenas. Ślub brali za granicą, w małym włoskim miasteczku, gdzie spędzili potem miesiąc miodowy. Rozpoczęli budowę domu w eleganckiej podmiejskiej dzielnicy. On dużo wyjeżdżał służbowo, ona zaś godziła swoją zawodową adwokacką aktywność z budową, zakupami mebli, utarczkami z wykonawcami. Po roku zaszła w ciążę. Miała własnego zaprzyjaźnionego lekarza, byłego klienta. Ciąża przebiegała bez większych zakłóceń. Z lekarzem umówiła się, że urodzi w klinice, w której pan doktor na co dzień pracował. Wszystkie spotkania z lekarzem odbywały się w jego prywatnym gabinecie, w miłej atmosferze, czasami  przy kawie. 

Mijał miesiąc za miesiącem, zbliżał się termin rozwiązania. Mąż pani Joanny właśnie wrócił z Paryża z nową torebką od Prady i odpowiednio dobranym paskiem. Razem przygotowywali się do przyjścia na świat ich dziecka. Łóżeczko i  różowy pokoik (miała być dziewczynka) były gotowe. 

W piątek, trzynastego, lekarz wyznaczył dzień przyjęcia pani Joanny do szpitala. Elegancko ubrana z nie mniej eleganckim mężem, stawiła się w szpitalu z kompletem wszystkich badań, nie wyłączając zaświadczenia z ZUS u oraz dowodem opłacenia składki za ostatni miesiąc. Lekarz przyjął ich w swojej dyżurce, uśmiechnięty poklepywał po plecach zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Następnie udali się do okienka rejestracji, przy którym stało kilkanaście osób, cierpliwie czekających na swoją kolejkę. Pewna siebie pani mecenas, poprzedzana przez lekarza, bez wahania podłożyła swoje dokumenty poza jakąkolwiek kolejnością. Rejestratorka wypełniła stosowne formularze, złożone zostały niezbędne podpisy i już pani Joanna była gotowa do wejścia na oddział położniczy, który mieścił się piętro wyżej. Mąż patrzył na nią z dumą i niepokojem. Silna, postawna kobieta, teraz lekko przestraszona i zagubiona, nadrabiając miną wchodziła po schodach. Płaszcz i torebka od Prady, buty i pasek od Louis Vuitton, eleganckie oprawki od okularów.

 I wtedy lekarz wyszedł raz jeszcze ze swojej dyżurki przekrzykując hałas kłębiących się w rejestracji ludzi zawołał do pani mecenas:

 – I niech im tam pani jeszcze powie, żeby panią ogolili i zrobili lewatywę! 

I wtedy cała wypracowywana podczas studiów, aplikacji i kilkuletniej pracy pewność siebie pani mecenas spłynęła na szpitalne schody.

Jest takie powiedzonko, z którym trudno się nie zgodzić: „Od prawników gorsi są tylko lekarze.”

  • Felieton ukazał się w dwumiesięczniku „Radca Prawny”.
Przewiń do góry